Witam, tym razem nie będę się kajać, że tak długo nie pisałam bo dzielnie walczyłam z ,,papierowa" materią. ,,łażąc" po różnych blogach natrafiłam na te z papierową wikliną. No i wzięło mnie. Jak zwykle coś nowego, czego nie umiem to wyzwanie nie do odpuszczenia.
Tak więc zbiórka gazet w całym bloku, potem cięcie i kręcenie, kręcenie... aż paluchy rozbolały. I oczywiście ja Gosia-samosia naumiem się sama. Nie będę pisać ile wysiłku i czasu oraz niecenzuralnych słów mnie to kosztowało - no ale jak samosia to samosia. Uplotło się coś (po wielu próbach) co choć trochę koszyk przypomina.
Oczywiście kontrola jakości musiała być:
Jeszcze smak (bo może da się to zjeść?)
I na koniec pełna akceptacja :)
Bardzo ciężka ,,praca" to jest. Wydawało by się że co to tam takie plecenie. Guzik, ręce i palce bolą jak diabli, ale satysfakcja niesamowita. Pozdrawiam wszystkie ,,Wikliniarki" i wielki szacunek dla ich pracy.
Żeby odsapnąć to troszkę ,,pokłułam"
Aż ze zmęczenia takie oto zwierzaki widziałam :)
Zima jak na razie nie odpuszcza (choć niby cieplej jest) więc wieczory dalej ,,długie" i można się twórczo wyżywać.
Pozdrawiam wszystkie twórczo zakręcone, oby do wiosny - będą na pewno nowe pomysły.
Toffik nie miał ochoty skonsumować myszki?? :) Zaprosiłam cię do zabawy, po szczegóły wskakuj na mój blog.
OdpowiedzUsuń